Strony

wtorek, 7 października 2014

...


Oparta o barierkę na balkonie rozkoszując się pierwszymi, rozgrzewającymi promieniami słońca, stała kobieta. Jej drobna sylwetka zalana była słonecznym światłem zacierającym kontury postaci, rysy i kolory.
Południe. Wczesna wiosna. Może wcale nie wczesna. Może późna, a może nie.
Ten sam widok. Od lat. Trawa tak świeża, taka soczysta. Skąpana w słońcu. 
“Czy jest farba w kolorze młodej trawy, zalanej promieniami południowego słońca? Nie mam pojęcia. Pewnie jest.”
Co roku ten sam widok za oknem. Te same drzewa, krzaki, kwiaty zdobiące trawnik. Te same odgłosy. Ptaki, pobliska szkoła. Kiedy tak stoi i zamyka oczy słyszy z daleka jak tramwaj tłucze się po torach. Samochody, ludzie i syreny. Zimą jest tak cicho. Teraz jest czas wszechogarniającej wrzawy. Kiedy słońce rozgrzeje ziemię, do śmiechu dzieci w parku dołączy się ludzki szum basenu. Cudownie tak stać w słońcu i móc zapaść się w siebie, a w zasadzie w nigdzie.

Pierwszy raz czuję się wyrwana z kontekstu stojąc tak na balkonie. Nie jestem u siebie. - dziwny dreszcz przepełzł jej przez plecy, zostawiając niemiłe poczucie jak po kopnięciu prądem - Zawsze wiosną towarzyszyło mi poczucie przynależności do pięknej jabłoni, która kwitnie tuż za balkonem, do bzów i forsycji, do tej trawy i kotów wylegujących się w słońcu. Tak miało być. Tym razem jest inaczej. Stoję i widzę. Tylko widzę. Stokrotki i mlecze i te fioletowe. Ale nie są moje, ani ja ich. Jest inaczej. Coś wyrwało moje korzenie. 
Na przeciwko za płotem rośnie brzoza. Pamięta ją. Razem dorastały. Obie były tak samo smukłe, wydawać się mogło łatwe do złamania. Teraz Ona sięga wyżej niż okna balkonu. Jest wysoka, silna i dostojna. Od dołu cała porośnięta bluszczem. Owinął Ją niczym pokrowiec na wszystko. Przydałby się taki pokrowiec. Trochę po lewo rosną topole. One były tu zawsze. Kiedyś w ich koronach tańczyły indianki. Teraz już nie tańczą.
Kobieta ukryła twarz w dłoniach i przez chwilę pocierała nimi po rozgrzanej skórze. Czarny kot, który postanowił sprawdzić co się dzieje, otarł się o jej nogi i cicho miałknął chcąc zaznaczyć swoją obecność, żeby wiedziała, że nie jest sama.
Rozłożyła ręce i uniosła twarz do słońca. Stała tak chciwie łapiąc każdy promień, nie chcąc uronić choćby ułamka tego ciepła. Zapomniała o topolach, indiankach i o korzeniach. Płynące po niebie chmury stopniowo zmieniały swoje fantastyczne kształty. Na błękitnym niebie wyraźnie odcinały się białym kolorem. Białe i spokojne jak żaglowce zajęte były swoim kursem, swoją drogą.

Brak komentarzy: