Strony

piątek, 10 maja 2013

Karolina i nie tylko

Nagły hałas z pokoju poderwał mnie do góry aż podskoczyłam.
- Mamoo, ratunkuuuuu. Mój tata jest szalony !!! – krzyk Karolinki, radosny krzyk uciekającej przed Tatą Karolinki. Słyszę jak się ganiają. Nieludzki odgłos z paszczy Taty usiłującego pochwycić Karole.
Z za zakrętu w przedpokoju wybiega Karola, roześmiana, szczęśliwa. Czas zwalnia, powietrze drży. Każda jego cząsteczka uśmiecha się. Rozwiane włosy Karoliny, roziskrzone szczęściem oczy, śmiech, szczęście, czystość.
Miłość.
***
- Mamoo, ratunku. Mój tata jest szalony !!! - drę się ile sił w gardle, aż chrypię jak stare drzwi. Uciekam ile sił przed Tatą, który wydając z siebie jakieś niesamowite dźwięki goni mnie naśladując wszystkie dziwne stworzenia. Uciekam szczęśliwa, że mnie goni. Najszczęśliwsza.
Biegnę przez przedpokój, widzę przed sobą światło wpadające przez  okno w kuchni. Biegnę.
Mama. Na tle rozświetlonego okna stoi Mama. Uśmiecha się. Jest szczęśliwa. Czas zwalnia. Powietrze drży szczęściem. Łagodna twarz mamy uśmiecha się. Jej wielkie ciemne oczy uśmiechają się, jej zawsze potargane włosy uśmiechają się. Jej twarz już nie jest twarzą młodziutkiej dziewczyny, nadal widać w niej młodość, jest ukochaną twarzą. Roziskrzone oczy, śmiech, szczęście.
Miłość.
Światło w kuchni jest słoneczne, ciepłe, gładkie. Pachnie Kawą. Uwielbiam zapach Kawy.
Parasol
Tata obiecał, że będę mogła spróbować . Nie mogę się doczekać. Czy Kawa smakuje tak jak pachnie? Wielu rzeczy, spraw nie mogę się doczekać. Jestem niecierpliwa, tak mówią. Lubię to. Nie mogę się doczekać wizyty w Stadninie, nie mogę się doczekać Wakacji, nie mogę się doczekać Kawy, wizyty Cioci, Prezentów, Wycieczek, Wieczoru, Wszystkiego. Nie lubię czekać. To trwa całą wieczność. To długo. Lubie się śmiać. Tak zamiast czekać będę się śmiać. A co, zabroni mi ktoś?
Wpadam do kuchni i chowam się za Mamą. Ładnie pachnie, jak ciasteczko. Lubie ciasteczka. Kocham dotyk Mamy. Obejmuje ją w pasie i przytulam się do pleców. Mama obejmuje moje ręce i przytula. Tata wpada z impetem i wrzaskiem i obejmuje nas obie ze śmiechem, postękując unosi do góry i obraca wkoło. Tata to największa Miłość jaką znam. Nie jest największym mężczyzną jakiego znam ale jest największą Miłością jaką znam. Ogarnia nas sobą jak Parasol. Lubię Parasole.
***
Stopy. O jaaa. Nie chcę mieć takich stóp jak Mama. Kocham Mamę ale nie chcę mieć takich stóp. I już.
Mama jest cudowna. Nie żeby nie.
Dzisiaj byłyśmy razem nad wodą. Uczyła mnie pływać. Lubię kiedy uczy mnie różnych rzeczy. Tak często jej nie ma. Lubię kiedy się śmiejemy i kiedy płaczemy też lubię. Razem jest super.
- Posprzątałaś już? - o moje „ulubione” pytanie
- Tak - ulubiona odpowiedź Mamy
- No to proszę iść się myć, tylko porządnie, bo sprawdzę. I umyj głowę bo masz tonę piachu z plaży - Mama uśmiecha się i macha mi przed nosem czymś. O jaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa czyżby to było.....
Natychmiast lecę się myć. Nie lubię obcych łazienek.
- Mamo przyjdź do mnie - rozbieram się szybciutko i rozrzucam ciuchy jak zawsze wszędzie.
- Już idę - słyszę jak się krząta, szeleści książką, składa naczynia i słyszę jak idzie do mnie krok za krokiem. Wanna jest już pełna wody i piany. Wygląda jak dziwny łańcuch górski. Wchodzę ostrożnie do wanny, delikatnie. Czuję jak woda mnie otula ciepłem. Siadam i natychmiast nurkuję. Słyszę mamę już w łazience. Przytłumiony wodą głos
- Ej syrenko bo się udusisz - przecieram twarz ręką. Mama pochylona nad wodą czekała aż się wynurzę. Uśmiech. Całus.
- Opowiedz mi coś
- O masz. A co mam Ci opowiedzieć
- Coś, nie wiem, coś ładnego
Śmiech
- hmmmm, mogę Ci poczytać. Chcesz?
- Tak, tak. Braci lwie serce.
Mama wstała i wyszła z łazienki
- Szoruj się tam. Samo się nie rozpuści - chodzi po pokoju i szuka książki pewnie. Pewnie gdzieś ją wsadziłam, tylko gdzie. Znalazła.
- No jak z tym szorowaniem - siada na podłodze przy wannie i otwiera książkę.
***
Lubię pokój dzieci wieczorem. Jest tam taki spokój, taki pokój. Mała lampka rozrzuca leniwie i oszczędnie światło. Dziewczyny kręcą się w łóżkach. Lubie kiedy tak wieczorem siedzimy razem i czytamy. Znowu „Bracia Lwie serce”. Piękne  i smutne. Słowa wypływają ze mnie same, z łatwością. Trochę tak jakbym czytała dzieciom i słuchała razem z nimi. Czuję ich skupienie i bezpieczeństwo. To jest takie niesamowite uczucie jakby cały świat nie istniał, jakby poza granicami pokoju nie było nic wartego naszej uwagi. My, opowieść , światło i pokój.  Karola czesze moje włosy. Upina fantazyjne fryzury z katalogu „Z innej planety”. Kokos zwisa z góry głową i słucha. Z otwartymi szeroko oczami połyka każde moje słowo.  Czas nie istnieje. Na te chwile ucieka gdzieś w popłochu i chowa się w najdalszym kącie, z daleka, z jak najdalszego daleka.
***
Lubię swoje Łóżko. Lubię je bo jest moje i moje i jeszcze dlatego je lubię, że jest moje. W moim Łóżku różne sprawy nabierają nowego znaczenia, są inne, prostsze i bezpiecznie dalekie. Wszystkie. Dostałam swoją osobistą lampkę i teraz mogę na te sprawy rzucać zupełnie nowe światło. W moim Łóżku większość  spraw sprowadza się do kartek i pozycji w której najwygodniej sie czyta, do sennych rozmyślań o nich i do kubka wody rozlanej w Łóżku bo zasnęłam. Lubię czytać i zasypiać z wodą.

wtorek, 7 maja 2013

Mieczysław


Gość spojrzał na leżącego na łóżku Mieczysława.
 - Jak on ma, Sławek? A nie, Mietek
Kot spojrzał na gościa z politowaniem. Jego kocia twarz, bo u kotów nie ma mowy o pysku, wyrażała skrajną pogardę. Złote oczy zalśniły złowrogim błyskiem. Zamarł w bezruchu wpatrzony w już nie w gościa ale gdzieś daleko przed siebie. Wyglądał jak wygaszony ekran komputera i podobnie jak ekran komputera z letargu mógł go wyrwać delikatny ruch myszy. Potrafił tak leżeć godzinami bo w zasadzie co innego miałby robić. Miał swoje tajemnice ale przecież nie będzie o nich rozmawiać z "nimi". Jego sprawy są tylko jego sprawami i może się nimi podzielić według uznania ale nie z nimi. Oni nic nie wiedzą, dziwnie pachną i ciągle hałasują i rzadko kiedy wiedzą o co mu chodzi kiedy usiłuje nawiązać dialog. Tak więc będzie tak leżał i czekał na odpowiedni moment, żeby iść w swoich sprawach do urzędu. Oni nie mają pojęcia jak zmęczony bywa wieczorami po całym dniu załatwiania spraw. Drzwi balkonowe skrzypnęły. Do jego nosa doleciał przyjemny powiew świeżego jesiennego powietrza. „Trzeba iść” – pomyślał i leniwie podniósł się na łóżku. Przeciągnął się aż przyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Zeskoczył na podłogę i powoli z gracją ruszył w kierunku drzwi balkonu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Domownicy i Gość pogrążeni byli w rozmowie. Wyszedł na balkon i przez chwilę obserwował świat siedząc wciśnięty między pręty balustrady. Jego wzrok przyciągną ruch w drugim końcu trawnika. Źrenice natychmiast rozszerzyły się tak, że ze złotych jego oczy zrobiły się czarne. Wpatrzony w punkt gdzie przed chwilą coś się poruszyło powoli wyciągnął spod dywanika melonik i laskę. Rozejrzał się czy nikt go nie obserwuje i bezszelestnie wyskoczył na trawnik za balkonem. Pomknął niczym czarna strzała nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Kiedy  dobiegł na miejsce poprawił melonik i laską popchnął ukryte w wysokiej trawie drzwi. Drzwi były dobrze zamaskowane, niemal nie do odkrycia dla niepowołanych osobników. Kryły za sobą jego prywatne sprawy, takie którymi nie chciał się dzielić z nikim kto ich nie zrozumie. Ten ruch przy drzwiach bardzo go zaniepokoił. Pełen obaw i bardzo czujny z nastroszonymi wąsami wszedł w mrok panujący na granicy drzwi. Bo drzwi w istocie były granicą choć nikt nie wie miedzy czym.
Kiedy pierwszy raz trafił za drzwi wiedziony czystą kocią ciekawością i wścibstwem, postanowił, że to będzie jego tajemnica. Tajemnica szybko zawładnęła jego myślami. Całymi dniami zastanawiał się czy już ktoś wdarł się za drzwi. Kiedy wychodził na balkon nie interesowały go ptaki ani dzieci ani nawet psy biegające i zaczepiające go. Siedział godzinami wpatrzony w miejsce gdzie ukryte były drzwi. Czekał na moment w którym będzie mógł się za nimi schować. Mrok za drzwiami szybko rozjaśniał się. Im dalej szedł tym jaśniej świeciły ściany wąskiego korytarza. Korytarz wił się zakrętami to w prawo to w lewo. Chwilami opadał w dół by za chwilę trzeba było wspinać się w górę. Z obserwacji Mietka jasno wynikało, że korytarz zmieniał kształt w zależności od tego o jakiej porze dnia przechodził przez drzwi. Kiedy wchodził z samego rana gdy słońce jeszcze było nisko za parkiem zdecydowanie więcej razy musiał skręcać w lewo. Jeśli natomiast wchodził w korytarz wieczorem musiał często wspinać się stromo pod górę. Kolory ścian także zmieniały się. W zależności od tego w jakim nastroju był kot. Dziś światło miało miejscami bury odcień zupełnie jakby było brudne. Zawsze kiedy był zdenerwowany światło wydawało się brudne. Dziś był tak spięty, że światło nie tylko wydawało się brudne ale aż drżało jakby miało za chwilę zgasnąć. Ten ruch przy drzwiach nie mógł oznaczać nic dobrego. To, że ktoś wszedłby do środa nie było tak straszne jak to, że ktoś lub coś mogło wyjść na zewnątrz. Mietek jak na kota był bardzo odważny. Nie jest żadna tajemnicą, że koty bardzo cenią sobie spokój i unikają wszelkiego zamieszania. Z uniesionym wysoko ogonem i melonikiem maszerował szybko przed siebie, żeby przedostać się na drugie zewnątrz. Tak naprawdę nigdy nie wiedział ile zajmie mu przejście przez korytarz bo korytarz czasem był dłuższy a czasem krótszy. Na szczęście jego oczom ukazał się znajomy widok rozświetlonej zieleni. Poczuł cudowny zapach traw i wody. Przyspieszył kroku ale tuż przed wyjściem stanął jak wryty. W ostatniej chwili. Wyjście z korytarza od jego upragnionego miejsca dzieliła dziura, ogromna przepaść niczego. Zupełnie jakby ktoś wymazał albo wyciął kawałek obrazu.

Lidia

- Mamooo, a dokąd te lyby idą - spytała Lidia i spojrzała na mamę zajętą taplaniem ryb w czymś dziwnym, białym, sypkim
- One kochanie, idą na bal - powiedziała mama spoglądając w wielkie niebieskie, zawsze zadziwione oczy swojej małej córeczki – one kochanie idą na bal i muszą...
- Ja wiem, one musą się wystloić, tak? Idą i będą tańcyć, i klęcić się i podskakiwać hopsahop - wykrzyknęła ze zbyt dużym entuzjazmem Lidia i wymachując rękoma strąciła miskę pełną ryb w białych, balowych sukniach. Miska spadła na podłogę robiąc przy tym okropny hałas.
Rozsypana mąka przesłoniła mgłą całą kuchnię. Kiedy mączana mgła opadła wszystkie ryby z bardzo niezadowolonymi minami podniosły się powoli i otrzepując suknie, pomagały jedna drugiej znaleźć się z powrotem w misce. Nie było to takie łatwe. O nie, nie. Jak wiecie ryby nie mają nóg ani rąk, którymi mogłyby sobie pomagać. Ale te ryby barrrdzzo chciały znaleźć się na powrót w misce. Tak więc jedna drugiej służąc pomocą podawała małe płetwy podtrzymując towarzyszkę.Tak pomagając sobie stanęły dokoła miski i szybko pochyliły się do przodu wpadając jak śledzie do środka. Plaśnięcie w mąkę znowu podniosło mgłę w kuchni ale mniejszą, malutką. W zasadzie plaśnięcie podniosło mgłę tylko w misce. Ryby westchnęły i zapanował spokój. Leżały na dnie miski a ich suknie opadły razem z mączaną mgłą w misce. Mama i Lidia obserwowały całe zdarzenie z góry. Czuwały żeby rybom nic się nie stało i w razie kłopotów, żeby mogły im pomóc. W każdym razie mama czuwała. Lidia postękując, zgramoliła się z krzesła i już zaglądała do miski pochylona tak bardzo, że jej włosy kąpały się w mące.

- Gdzie się schowały sukienki? – zapytała marszcząc czoło i nosek. Małym, pulchnym palcem szturchała kolejno ryby, ale ryby zmęczone całym tym zamieszaniem musiały zasnąć bo nawet nie drgnęły. Lidia kucnęła przy misce i nie dając za wygraną wpatrywała się w nią. Czekała aż coś się wydarzy. Trwało to długo. Tak przynajmniej wydawało się dziewczynce. Uniosła głowę i spojrzała pytająco na mamę.
- No gdzie szą te sukienki?
Mama uśmiechnęła się i pogładziła ją ciepłą, miłą dłonią po policzku. Lida przycisnęła dłoń do twarzy. W ciszy słychać było szum wody w rurach, odgłosy innych ludzi w oddali, dzwonek w szkole za oknem i tykanie zegara na ścianie. Ciepła i miła dłoń mamy na poliku uspokajała. Ryby przestały być takie interesujące. Zdecydowanie trzeba przytulić się do mamy, mocno, mocno, mocno. Wyciągnęła ręce przed siebie i objęła kolana mamy z całej siły. Wtulona w nogi zadarła głowę do góry. Tam wysoko jest łagodna, kochająca twarz. Jej widok sprawia tyle przyjemności, tyle wszystkiego co jest ważne dla małej dziewczynki. Stały tak razem dopóki dzwonek do drzwi nie przerwał tej cudownej chwili. Mama pogłaskała Lidię po głowie – zaczekaj tu kochanie – i poszła otworzyć drzwi. Jedna z ryb zbudzona dzwonkiem, podniosła głowę. Zaspanym spojrzeniem rozglądała się wokoło. Otwierała przy tym ciągle pyszczek jakby coś mówiła, może ziewała. Spojrzenia rybki i dziewczynki spotkały się i przywitały błyszcząc radosnymi iskierkami. Lidia z wrażenia wystawiła język. Ciekawość powróciła. O tak, zdecydowanie musi się bliżej przyjrzeć tej wspaniałej rybie. Trzeba jej dotknąć. Zdecydowanie. Im bliżej ryby był mały palec tym oczy ryby robiły się większe. Lidia cofnęła rękę, oczy zmalały. Znowu zbliżyła a oczy znowu robiły się ogromne.  Ryba szybko otwierała i zamykała pyszczek patrząc na palec jak zahipnotyzowana. A co jeśli ryba pęknie jak bańka? Lubię bańki. Palec zatrzymał się. Lidia przez chwilę analizowała czy dotknąć i sprawdzić czy może lepiej nie. Ryba zamarła w bezruchu, ciągle wpatrzona w palec z otwartym pyszczkiem. Widok był na tyle zabawny, że Lidia zapomniała o pękających bańkach. Nie słyszała także hałasu dobiegającego z przedpokoju. Wyciągnęła szybko rękę i złapała rybę. Ryba ze strachu zesztywniała. Kompletnie nie wiedziała co się stało i jak mogło się to stać. Dlaczego ta ogromna istota o dziwnym wyglądzie tak ją sobie podniosła i co ta istota zamierza z nią zrobić. Zdenerwowana ryba zaczęła krzyczeć z całej siły:
– Proszę mnie natychmiast odłożyć z powrotem na miejsce. Ja sobie nie życzę takiego traktowania. To uwłacza mojej godności. Proszę mnie odłożyć, ale to już!!!!

Najwyraźniej ryba nie wiedziała, że nie ma głosu, że nikt jej nie słyszy. Lidia patrzyła jak wijąca się w jej ręce ryba otwiera pyszczek i zamyka jak rozszerzają się jej skrzela i jak gniewnie patrzy na dziewczynkę, ale nic nie słyszała. Ściskała ją z całej siły żeby nie upuścić biednej rybki. Tak bardzo nie chciała jej upuścić, że gdyby w porę nie wróciła mama, Lidia zgniotłaby zapewne swoją towarzyszkę. Mama podeszła i łagodnie odebrała rybę z rąk Lidii. Odłożyła ją do miski a miskę podniosła z podłogi. Szybko ogarnęła nieporządek spowodowany upadkiem. Ponieważ w wyniku tych strasznych wydarzeń rybom opadły suknie mama ponownie zaczęła każdą osobno taplać w białym proszku. Lida weszła na krzesło żeby lepiej widzieć
- Będę Ci pomagać, dobla?
- Dobra, musimy przygotować ryby na bal bo zbliża się wieczór a one są nie gotowe i będzie im przykro jak nie zdążą – odpowiedziała mama. Do uszu dziewczynki dobiegł szelest w przedpokoju. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła, że tam ktoś stoi.
- Mamuś kto to? – wystraszona wyszeptała tak cicho, że jej pytanie słychać było w drugim pokoju.
- To woźnica. Przyjechał zabrać ryby na bal. Mówiłam Ci, że musimy się pospieszyć – mama nie przerywała pracy. Każdą rybę dokładnie obtoczyła w proszku i wygodnie ułożyła w dużym, kolorowym pudle. Pudło wyłożone było srebrną folią i prezentowało się jak prawdziwa królewska kareta.


- Tu nie ma koniów – stwierdziła Lidia robiąc przy tym bardzo zdziwioną minę – jak one pojadą bez koniów? – rozłożyła małe raczki pokazując na pudło
- Konie czekają na dole – wyjaśniła mama odkładając ostatnią rybę do pudełka. Była to towarzyszka Lidii. Kiedy mama ułożyła ją wygodnie w pudle obok innych, rybka uniosła delikatnie głowę, spojrzała na Lidię i pomachała jej małą płetwą. Dziewczynka była przekonana, ze rybka uśmiechała się przy tym.
- Pocekaj! – ponownie zgramoliła się z krzesełka, przeciągnęła je po podłodze przysuwając do blatu i wspięła się na nie, żeby lepiej widzieć jak mama pakuje ryby – muse się pożegnać - wyjaśniła mamie. Kiedy jej mała głowa zawisła nad pudłem jak księżyc, ryby zaczęły z niepokojem spoglądać w górę. Co teraz, co się teraz wydarzy? Tyle wrażeń. Ten dzień mógłby się już skończyć. Doprawdy to jest kompletny brak poszanowania naszej prywatności. W pudle zaszumiało, zrobił się ruch.
- Uwazajcie bo znowu zniscycie sobie sukienki – ostrzegła ryby i wyciągnęła rękę unosząc z pudła swoją towarzyszkę. Ryba po raz kolejny cała zesztywniała ze strachu. Nie, nie bała się już tej dziwnej istoty. Po prostu miała lęk wysokości i bardzo nie lubiła takich nagłych zmian pozycji. Zwłaszcza, kiedy sama nie miała wpływu na te zmiany. Poczuła jak coś wiruje jej w głowie. Zamknęła oczy i natychmiast poczuła, że coś ją zgniata. To Lidia chcąc się pożegnać z rybą przytuliła ja do twarzy i mocno ucałowała w głowę – Do widzenia. Miłej zabawy -
Lidia odłożyła rybę do pudła tak delikatnie jak tylko potrafiła. Spojrzała na mamę. Buzie i rączki miała całe ubrudzone w mące – Mamuś a kiedy one wlócą, te lyby? Jutlo?
- Nie kochanie. One tam na balu będą bardzo długo.
- Mogę z nimi iść?
- O nie kochanie, to jest bal dla ryb. Nie zmieściłabyś się. Po za tym tęskniłabym za Tobą – mama umyła ręce sobie i Lidii. W kuchni rozniósł się delikatny zapach mydła. Podniosła przykrywkę od pudła żeby je zamknąć. Cichy trzask oznaczał, że pudło jest dobrze zamknięte
- To jak, gotowe? – z przedpokoju rozległo się pytanie. Lidia znała ten głos ale tak się wystraszyła, że nie mogła sobie przypomnieć do kogo głos należy. Zupełnie zapomniała o czekającym w ciemności woźnicy. Mama pomogła jej zejść z krzesła, odstawiła je na bok i wzięła do ręki pudło z blatu. Z pudłem w dłoniach i uśmiechem na twarzy poszła do ciemnego przedpokoju. Lidia skradała się tuż za nią. Mama rozmawiała chwile z woźnicą po czym nieznajoma postać zwróciła się do dziewczynki – Dzień dobry maleństwo – maleństwo natychmiast schowało się za nogami mamy i ostrożnie wyglądało sprawdzając czy niebezpieczeństwo minęło.  Skądś znała tego pana. Lepiej jednak się schować za mamą i zaczekać, aż sobie pójdzie. Mama podała pudło woźnicy i odezwała się do Lidii – pożegnasz się? Rybki już jadą i Pan Woźnica też – objęła Lidię i wzięła ją na ręce. Lidia zarzuciła mamie rączki na szyje i schowała twarz we włosach mamy.
- To nic, do widzenia maleństwo, do zobaczenia – odezwał się woźnica i zabierając ze sobą pudło z towarzyszką Lidii wyszedł. Mama zamknęła drzwi, przekręciła zamek i przytuliła mocno Lidię do siebie – No to chyba czas na podwieczorek, co? Na co masz ochotę? – zapytała.
- Nie mówi się „no” tylko „tak” – odpowiedziała Lidia z mądrą miną – yyyy kisiel poploszę.