Promienie
słońca tańczyły na liściach drzew. W powietrzu unosiła się
jesień. Przy drodze na wielkim rozgrzanym kamieniu siedział Dziad.
Taki zwykły, niezwykły Dziadobajarz jakich wielu. Siedział w
zadumie mlaszcząc i mieląc nową opowieść w bezzębnych ustach.
Dziad cały był w kolorze kamienia, na którym spoczywał. Idealnie
szaro nijaki. Kiedy tak siedział bez ruchu podróżujący z
łatwością mogli go pomylić z przydrożnymi chaszczami. Stojące
we wszystkie możliwe strony, szaro nijakie, włosy sprawiały, że
chwilami wyglądał jak ogromny dmuchawiec. Dziad
wiedział, że musi zarobić na jedzenie, że zanim wejdzie do
pobliskiej wsi, musi popracować głową. Ktoś mógłby mu współczuć
patrząc na obdarte spodnie, dziury w podeszwach znoszonych sandałów
i łaty na kubraku. Z daleka Dziad sprawiał wrażenie
najmarniejszego stworzenia jakie nosiła matka ziemia. Szaro bury
obraz nędzności.
Stadko
małych chłopców, podrostków, pojawiło się nie wiadomo skąd.
Wyrośli i oblegli dziada jak hałaśliwe wróble.
- O
Dziad!!! zobaczcie Dziad! - najmniejszy zdecydowanie nie był
najcichszym z gromady
-
Dziadzie opowiedz nam coś!
-
Dziadzie, dziadzie opowiedz nam coś!- Chłopcy zaczęli podskakiwać
dokoła kamienia i wymachiwać przy tym rękoma.
Nie
byli to typowi słuchacze. Jeden z chłopców wypatrzył na ziemi
kępkę uschniętej trawy, podniósł ją i rzucił w Dziada. Zrobił
to odruchowo, bezmyślnie, dla zabawy. Na chwilę zamarł w bezruchu
z oczami pełnymi strachu. Reszta chłopięcej gromady piszcząc i
pokrzykując uciekła w popłochu w kierunku lasu. Zuchwały malec
obrócił się na pięcie i pognał za resztą z krzykiem. Ślad za
gromadą znaczyły ptaki zrywające się z drzew jakby obruszone ich
głośnym zachowaniem.
Dziad
uniósł głowę, rozwarł w uśmiechu bezzębne usta i wyszeptał -
Wspaniałe dzieciaczki - uniósł głowę jeszcze wyżej wystawiając
papierową twarz na promienie słońca. Wciągnął głęboko
powietrze i odetchnął. Jeszcze raz. Spod zazwyczaj spuszczonych
powiek błysnęło bystre spojrzenie jasnych oczu. Dziad odszukał
gruby kij, który służył mu w drodze za podporę i jedyną obronę.
-
Czas na mnie - dosyć dziarsko pożegnał kamień dotykając go
zniekształconą od zimna i wilgoci dłonią. Dłoń w dotyku była
ciepła i miękka, dobra.
-
Do zobaczenia - odpowiedział kamień cicho, tak cicho żeby tylko
Dziad usłyszał.
Droga
była wąska i wyboista. Nawet lekki wóz mógłby mieć problem,
żeby nią przejechać, zwłaszcza po ostatnich burzach, które
pobliskim mieszkańcom mocno dokuczyły. Zapewne burze miałyby na
swoje wytłumaczenie mnóstwo argumentów, według Dziada jednak nikt
z poszkodowanych nie chciałby ich słuchać. Dziad wesoło zamemłał
językiem i ruszył przed siebie wcale dziarsko jak na kogoś kto
jeszcze przed paroma chwilami zlewał się z kamieniem. Dziad jednak
był troszkę bardziej wyjątkowy niż inni wyjątkowi Dziadowie.
Pomimo
słonecznej pogody w powietrzu wyraźnie czuć było jesień.
Charakterystyczny ostry zapach zimna pomieszany z zapachem kolorowych
liści wiercił w nosie i orzeźwiał. Krok za krokiem Dziad
maszerował przez rzadki las. Uschłe liście przyjemnie trzeszczały
pod stopami. Ciszę zakłócały jedynie wrony i sroki skrzecząc na
Dziada z gałęzi prawie już gołych drzew. Dziad sunął do przodu
rytmicznie nie zwracając uwagi ani na ptaki ani na drzewa ani na
liście. W jego głowie opowieść snuła własny świat. Dziad tkał
ją z delikatnych, lśniących nitek. Jeśli któraś została
zerwana musiał cofać się z pracą i tkać od momentu gdzie
stanowiła litą całość. Utkał już dziewczynkę, która latała
i chłopca, który znikał. Dziewczynka miała nienaturalnie ogromne
błękitne jak niezapominajki, oczy. Przysłaniały je długie rzęsy.
Miała drobną twarzyczkę otoczoną prostymi, ciężkimi włosami w
kolorze orzechów laskowych. Chłopiec był wysoki i szczupły. W
jego sylwetce czuć było siłę. Długie, ciemno brązowe włosy
spływały falami na ramiona. Ciemne oczy wierciły spojrzeniem
zupełnie jakby nie można było nic przed nim ukryć. Dziad zamemłał
ustami i przystanął na chwilę. Jego dłoń powędrowała w górę
i tak zastygł na moment zastanawiając się co dalej.
Dalej...