Strony

środa, 8 października 2014

Tola


Otoczona lekką mgłą, zostawiając za sobą zapach mięty i bazylii, Tola schodziła ze zbocza. Jej sylwetka przemykała pomiędzy krzewami borówek i jeżyn. Słońce wysoko w górze rozsiewało ciepło równo na wszystko na co padały Jego promienie. Światło przedzierało się pomiędzy gałęziami gęstego lasu głaszcząc delikatnym dotykiem leśne runo, nawet to najbardziej ukryte. Spod stóp Toli pierzchły świerszcze, oburzone, że ktoś przerywa im koncert. Małe skrzypki zatrzeszczały ze złości. Tola spieszyła się na spotkanie i nie dotarła do niej żadna skarga małych oburzonych świerszczy.
Tola spieszyła się na spotkanie z Ukochanym. Zwinnie omijała przeszkody na drodze wiedziona miłością. W domu czeka na nią Jej Ukochany. Oczami Duszy widziała Jego spojrzenie pełne miłości i ciepła. Jego błyszczące oczy w rozradowanej twarzy. Tak, Tola myślami była już przy Ukochanym i nic nie mogło jej zatrzymać. Dotarła na polanę zalaną słońcem. Dobrze znała każdy zakątek polany, każdy liść, każde źdźbło. Widok polany oznaczał, że za chwilę będzie w domu. Po środku polany dumnie rośnie samotny świerk. Jeden jedyny. Choć Tola myślami i sercem była już w domu, jej uwagę przykuło poruszenie na polanie. 
Coś było inaczej. 

Coś było inaczej. Tola przystanęła i rozejrzała się wkoło. Zza pnia dumnego świerku wyjrzała mała główka. Tuż nad ziemią. W otoczonej złoto brązowymi włosami twarzyczce widać było figlarne oczęta. Główka zamrugała szybko, otworzyła różowe usteczka, zupełnie jakby chciała coś powiedzieć i zniknęła na powrót za drzewem. Zupełnie jakby coś ją tam wciągnęło. Tola stała chwilę niezdecydowana co zrobić, z czym ma doczynienia. Postanowiła sprawdzić cóż to za stworzenie czai się tak blisko jej domu. Postąpiła ostrożnie kilka kroków w kierunku dumnego świerku. Zza drzewa wyraźnie słychać było ożywioną dyskusję. Choć rozmówcy z pewnością starali się być jak najciszej, ich emocje sprawiały, że nie dało się ich nie słyszeć. Tola stanęła niepewna czy powinna się zbliżać. Poczuła znajomy dotyk na swojej dłoni. To Ukochany wyszedł Jej na spotkanie. Widząc, że coś się dzieje podszedł najciszej jak potrafił i ujął dłoń Toli w swoją. Spojrzeli na siebie i w porozumieniu usiedli w pobliżu pnia. 
Czekali. 
W ciszy, rozmawiając jedynie spojrzeniami. Na polanie zapadła cisza. Słońce obniżyło się nad linię lasu. Świerszcze rozpoczęły swój koncert od początku. Ich mała orkiestra w zapamiętaniu tworzyła wieczorną symfonię. Kiedy wydawało się, że już nic się nie wydarzy, zza pnia wychyliła się mała główka. Za nią kolejno troszkę wyżej następna i następna. Wpatrzone w Tolę i Ukochanego bystrymi spojrzeniami pełnymi pytań, zastygły w bezruchu. Tylko ich oczy mieniły się jak kryształy. Wszystkie głowy miały twarzyczki otoczone złoto brązowymi włosami pospinanymi na różne sposoby. Z cichym westchnieniem rezygnacji nagle pojawiła się kolejna głowa. Większa od pozostałych. Z twarzą otoczoną krótkimi zmierzwionymi włosami i oczami pełnymi strachu. Ukochany lekko ścisnął Tolę za rękę dając jej znak żeby została na miejscu. Wstał i ostrożnie wyciągnął rękę przed siebie w geście pojednania i przywitania. W momencie kiedy postąpił krok do przodu zza drzewa wyłoniła się kolejna głowa. Wyżej od pozostałych. Znacznie wyżej. W jej twarzy groźnie błyszczały oczy zdecydowanym spojrzeniem. Głowa wyciągnęła długie ramię i objęła obronnym gestem pozostałe głowy nie spuszczając z oczu Ukochanego. Było pewne, że jeśli cokolwiek zagrozi małym głowom, On stanie się nieobliczalny. Ukochany całym sobą poczuł emocje Opiekuna małych głów. Twarz Ukochanego rozjaśnił uśmiech pełen zrozumienia. Uśmiech ciepły, kochający wszelkie stworzenie. Opiekun małych głów zamruczał coś pod nosem i postąpił krok do przodu. Był wysoki, choć nie bardzo. Młody, choć nie bardzo. Wysunął rękę przed siebie dłonią do góry. Choć gest był gestem pokojowym i pełnym poddania to spojrzenie wyraźnie mówiło, że ten gest jest gestem woli, nie słabości.
Tola podniosła się szybko i podeszła do Ukochanego. Stanęła u Jego boku i również wyciągnęła ręce przed siebie.

Tak właśnie było Kochani, kiedy pierwszy raz spotkali się. Ale to było dawno temu, bardzo dawno. Wiele słów, wiele miłości temu.

wtorek, 7 października 2014

...


Oparta o barierkę na balkonie rozkoszując się pierwszymi, rozgrzewającymi promieniami słońca, stała kobieta. Jej drobna sylwetka zalana była słonecznym światłem zacierającym kontury postaci, rysy i kolory.
Południe. Wczesna wiosna. Może wcale nie wczesna. Może późna, a może nie.
Ten sam widok. Od lat. Trawa tak świeża, taka soczysta. Skąpana w słońcu. 
“Czy jest farba w kolorze młodej trawy, zalanej promieniami południowego słońca? Nie mam pojęcia. Pewnie jest.”
Co roku ten sam widok za oknem. Te same drzewa, krzaki, kwiaty zdobiące trawnik. Te same odgłosy. Ptaki, pobliska szkoła. Kiedy tak stoi i zamyka oczy słyszy z daleka jak tramwaj tłucze się po torach. Samochody, ludzie i syreny. Zimą jest tak cicho. Teraz jest czas wszechogarniającej wrzawy. Kiedy słońce rozgrzeje ziemię, do śmiechu dzieci w parku dołączy się ludzki szum basenu. Cudownie tak stać w słońcu i móc zapaść się w siebie, a w zasadzie w nigdzie.

Pierwszy raz czuję się wyrwana z kontekstu stojąc tak na balkonie. Nie jestem u siebie. - dziwny dreszcz przepełzł jej przez plecy, zostawiając niemiłe poczucie jak po kopnięciu prądem - Zawsze wiosną towarzyszyło mi poczucie przynależności do pięknej jabłoni, która kwitnie tuż za balkonem, do bzów i forsycji, do tej trawy i kotów wylegujących się w słońcu. Tak miało być. Tym razem jest inaczej. Stoję i widzę. Tylko widzę. Stokrotki i mlecze i te fioletowe. Ale nie są moje, ani ja ich. Jest inaczej. Coś wyrwało moje korzenie. 
Na przeciwko za płotem rośnie brzoza. Pamięta ją. Razem dorastały. Obie były tak samo smukłe, wydawać się mogło łatwe do złamania. Teraz Ona sięga wyżej niż okna balkonu. Jest wysoka, silna i dostojna. Od dołu cała porośnięta bluszczem. Owinął Ją niczym pokrowiec na wszystko. Przydałby się taki pokrowiec. Trochę po lewo rosną topole. One były tu zawsze. Kiedyś w ich koronach tańczyły indianki. Teraz już nie tańczą.
Kobieta ukryła twarz w dłoniach i przez chwilę pocierała nimi po rozgrzanej skórze. Czarny kot, który postanowił sprawdzić co się dzieje, otarł się o jej nogi i cicho miałknął chcąc zaznaczyć swoją obecność, żeby wiedziała, że nie jest sama.
Rozłożyła ręce i uniosła twarz do słońca. Stała tak chciwie łapiąc każdy promień, nie chcąc uronić choćby ułamka tego ciepła. Zapomniała o topolach, indiankach i o korzeniach. Płynące po niebie chmury stopniowo zmieniały swoje fantastyczne kształty. Na błękitnym niebie wyraźnie odcinały się białym kolorem. Białe i spokojne jak żaglowce zajęte były swoim kursem, swoją drogą.