Strony

niedziela, 4 sierpnia 2013

Małgosia

Dwa kucyki podskakiwały w rytm kroków. Biegnąc do przodu przedzierały się przez zielone krzaki i trawy ze śmiechem próbując się ukryć przed resztą. Małgosia szybko odwróciła głowę żeby sprawdzić czy jeszcze ją gonią. Jeśli nie, to żadna frajda. Odblask okularów w słońcu zdradził jej położenie.
- Szybko, tam jest - usłyszała głosy i zobaczyła czubki głów dzieci przedzierających się przez krzaki w pogoni za nią. Jeden z niesfornych kucyków zaplątał się w gałęzie. Małgosia najszybciej jak mogła wyplątała włosy małymi dziecięcymi paluszkami. Pomimo, że uważała się już za dużą dziewczynę jej dłonie nie straciły jeszcze dziecięcej pulchności. W przypadku Małgosi, pulchność nie jest słowem, które pierwsze przychodzi na myśl przy poznaniu. Małgosia ma pulchne dłonie i poliki a reszta z pewnością nie jest pulchna. Reszta jest smukłością, gibkościa podskakującą bez ustanku. Małgosia bardzo rzadko zatrzymuje się w miejscu. Kiedy Jej myśli biegną gdzieś przed siebie jej ciało usilnie stara się je dogonić. 
Usłyszała szelest zbliżających się dzieci. Były blisko, zbyt blisko. Musi się ukryć. Zwinnie, jednym susem wskoczyła w najbliższą kępkę krzaków. Ledwo zdążyła. Odczekała i ostrożnie wychyliła głowę z kryjówki. Oddalające się sylwetki dzieci malały z każdą chwilą. Usłyszała szelest za sobą. Ufff, to tylko wiewiórka. Przystanęła na widok Małgosi i ciekawie się jej przyglądała. Jej puszysty ogon pobłyskiwał w słońcu. Był upał. Błękitne niebo bez chmur, świerszcze trzeszczące wśród traw. Oślepiający krąg słońca na czystym, niebieskim tle. Dzieciaki pobiegły w głąb parku błądząc w poszukiwaniu zagubionej Małgosi.

Zagubiona Małgosia czuła się jak najbardziej na miejscu i wcale nie zagubiona. Straciła ochotę na zabawę z dziećmi. Położyła się w cieniu drzewa na miękkiej trawie. Mechanicznie poszukała ręką wystarczająco długiej gałązki i wcisnęła ja między zęby. Trawa miała słodkawy posmak. Dobra. Spojrzała w niebo przez palce. Wyciągnęła w górę szczupłe ręce i skrzyżowała rozchylone palce tworząc kratkę. Promienie słońca tańczyły na palcach oślepiająco. Wyciągnęła w górę nogę i rozświetliła ją słońcem. Zaćmienie. Jak wiadomo zaćmienie jest wtedy kiedy jakiś obiekt niebieski przesłoni słońce. Moja stopa to obiekt niebieski bo mam niebieskie trampki. Zaćmienie. Promienie słońca otoczyły stopę Małgosi tworząc oślepiającą obwódkę.

Gorąco i leniwie. Małgosia zamknęła oczy i wsłuchała się w muzykę świerszczy, która działała usypiająco. Czuła jak jej skóra rozgrzewa się od słońca. Światło przebijało się czerwonym blaskiem przez zamknięte powieki. Nie było wiatru. Ani troszeczkę. Gdzieś tam w parku słychać było innych ludzi. To nie pozwalało zapomnieć, że nie jest sama. Drażniło ją to ale też dawało poczucie bezpieczeństwa, że nie jest sama. W zasadzie nie lubię być sama - rozmyślała - zawsze ktoś się w okolicy kręci. Mama. Tata. Siostry. Zając A. Zawsze. Taka chwila bez nikogo jest wyjątkowa i dziwna. Trochę magiczna. Małgosia opuściła powoli ręce i nogę. Otworzyła oczy i spojrzała w górę. Drzewa nad nią wyglądały jakby się pochylały szepcząc coś tajemniczo. Tak, z pewnością tak było. Szczególnie jedna bardzo wysoka i szczupła brzoza stała teraz niemalże zgięta wpół. Reszta drzew, znacznie od niej niższych, pochylała lekko korony liści w kierunku Małgosi. Małgosia ma bardzo żywą i malowniczą buzię. Każda emocja, która odbija się choćby echem po jej sercu natychmiast jest namalowana w jej oczach, ustach i całej reszcie. W tej chwili duże brązowe oczy Małgosi stały się ogromne i okrągłe. Otwarte usta wyrażały strach. Małgosia coraz bardziej była przerażona bo one, te drzewa faktycznie pochylały się nad nią. Wysoka brzoza szeleściła tajemniczo i nienaturalnie. Nie było wiatru, który mógłby poruszać jej liśćmi. Liście mieniły się zielenią i srebrem zupełnie jakby między gałęziami jednak szalał wiatr.


Małgosia wstała wolniutko i spojrzała w pochyloną koronę drzewa. Mimo, że drzewo zgięte było wpół musiała mocno zadzierać głowę do góry. Stały tak wpatrzone w siebie. Małgosia w Brzozę a Brzoza w Małgosię. Słychać było tylko świerszcze i szelest liści. Szelest stał się łagodny a Małgosia zaczęła się uspokajać. Strach opadał. W jego miejsce budziło się coś na kształt podziwu i szacunku. Dziewczynka zmrużyła oczy. Wydawało się jej, że wśród liści błysnęły oczy ale nie była pewna czy to nie wyobraźnia płata jej figle. Świerszcze w trawie trzeszczały jak oszalałe. Upał. Błękit nieba. Palące słońce i błyszczące oczy Brzozy przebłyskujące między liśćmi. To musi być upał, albo sen. Tak to musi być sen. Czemu nie mogę się obudzić. Właściwie jeśli to sen to nie chcę się budzić. Nie teraz. Małgosia wyciągnęła powoli rękę przed siebie. Najpierw jedną potem drugą. Ostrożnie krok po kroku zbliżyła się do drzewa. Czuła się jakby coś ciągnęło ją w stronę pnia. Czuła jakąś niesamowitą, przedziwną potrzebę dotknięcia srebrzysto – białej kory. Miała wrażenie, że kora będzie miękka w dotyku jak plusz albo jak aksamit, że będzie zimna i miękka. Palce dziewczynki ostrożnie musnęły drzewo. Nie było zimne. Było ciepłe i twarde. Położyła dłonie na pniu. Pod skórą czuła życie. Wiedziała, że Brzoza żyje. Przywarła dłońmi mocniej i przesunęła je w tył obejmując pień szczuplutkimi ramionami. Przytuliła polik do drzewa. Okulary boleśnie wpijały się w twarz. To nie było ważne, nawet specjalnie tego nie czuła. Czuła jak narasta w niej euforia miłości. Jak obejmuje jej świadomość zupełnie jakby już do niej nie należała. Powiał wiatr. Wolny kucyk zafalował zupełnie jakby chciał zerwać się do biegu. Za zamkniętymi oczami lśnił blask. Nie czuła strachu ani nawet ciekawości, które wydawałyby się na miejscu w tej sytuacji. Wiedziała, że nie powinna starać się kontrolować tylko puścić wolno wszystko, wolno jak ptaki. 



c.d.n. 

Brak komentarzy: