- Mamooo, a dokąd te
lyby idą - spytała Lidia i spojrzała na mamę zajętą taplaniem ryb w czymś
dziwnym, białym, sypkim
- One kochanie, idą na
bal - powiedziała mama spoglądając w wielkie niebieskie, zawsze zadziwione oczy
swojej małej córeczki – one kochanie idą na bal i muszą...
- Ja wiem, one musą
się wystloić, tak? Idą i będą tańcyć, i klęcić się i podskakiwać hopsahop -
wykrzyknęła ze zbyt dużym entuzjazmem Lidia i wymachując rękoma strąciła miskę
pełną ryb w białych, balowych sukniach. Miska spadła na podłogę robiąc przy tym
okropny hałas.
Rozsypana mąka przesłoniła mgłą całą kuchnię. Kiedy mączana mgła opadła
wszystkie ryby z bardzo niezadowolonymi minami podniosły się powoli i
otrzepując suknie, pomagały jedna drugiej znaleźć się z powrotem w misce. Nie
było to takie łatwe. O nie, nie. Jak wiecie ryby nie mają nóg ani rąk, którymi mogłyby sobie pomagać. Ale te ryby barrrdzzo
chciały znaleźć się na powrót w misce. Tak więc jedna drugiej służąc pomocą
podawała małe płetwy podtrzymując towarzyszkę.Tak pomagając sobie stanęły
dokoła miski i szybko pochyliły się do przodu wpadając jak śledzie do środka.
Plaśnięcie w mąkę znowu podniosło mgłę w kuchni ale mniejszą, malutką. W
zasadzie plaśnięcie podniosło mgłę tylko w misce. Ryby westchnęły i zapanował spokój.
Leżały na dnie miski a ich suknie opadły razem z mączaną mgłą w misce. Mama i
Lidia obserwowały całe zdarzenie z góry. Czuwały żeby rybom nic się nie stało i w razie kłopotów, żeby mogły im pomóc. W każdym razie mama
czuwała. Lidia postękując, zgramoliła się z krzesła i już zaglądała do miski
pochylona tak bardzo, że jej włosy kąpały się w mące.
- Gdzie się schowały
sukienki? – zapytała marszcząc czoło i nosek. Małym, pulchnym palcem szturchała
kolejno ryby, ale ryby zmęczone całym tym zamieszaniem musiały zasnąć bo nawet
nie drgnęły. Lidia kucnęła przy misce i nie dając za wygraną wpatrywała się w
nią. Czekała aż coś się wydarzy. Trwało to długo. Tak przynajmniej wydawało się
dziewczynce. Uniosła głowę i spojrzała pytająco na mamę.
- No gdzie szą te
sukienki?
Mama uśmiechnęła się i
pogładziła ją ciepłą, miłą dłonią po policzku. Lida przycisnęła dłoń do twarzy.
W ciszy słychać było szum wody w rurach, odgłosy innych ludzi w oddali, dzwonek
w szkole za oknem i tykanie zegara na ścianie. Ciepła i miła dłoń mamy na
poliku uspokajała. Ryby przestały być takie interesujące. Zdecydowanie trzeba
przytulić się do mamy, mocno, mocno, mocno. Wyciągnęła ręce przed siebie i
objęła kolana mamy z całej siły. Wtulona w nogi zadarła głowę do góry. Tam
wysoko jest łagodna, kochająca twarz. Jej widok sprawia tyle przyjemności, tyle
wszystkiego co jest ważne dla małej dziewczynki. Stały tak razem dopóki dzwonek
do drzwi nie przerwał tej cudownej chwili. Mama pogłaskała Lidię po głowie –
zaczekaj tu kochanie – i poszła otworzyć drzwi. Jedna z ryb zbudzona dzwonkiem,
podniosła głowę. Zaspanym spojrzeniem rozglądała się wokoło. Otwierała przy tym
ciągle pyszczek jakby coś mówiła, może ziewała. Spojrzenia rybki i dziewczynki
spotkały się i przywitały błyszcząc radosnymi iskierkami. Lidia z wrażenia
wystawiła język. Ciekawość powróciła. O tak, zdecydowanie musi się bliżej
przyjrzeć tej wspaniałej rybie. Trzeba jej dotknąć. Zdecydowanie. Im bliżej
ryby był mały palec tym oczy ryby robiły się większe. Lidia cofnęła rękę, oczy
zmalały. Znowu zbliżyła a oczy znowu robiły się ogromne. Ryba szybko otwierała i zamykała pyszczek
patrząc na palec jak zahipnotyzowana. A co jeśli ryba pęknie jak bańka? Lubię
bańki. Palec zatrzymał się. Lidia przez chwilę analizowała czy dotknąć i
sprawdzić czy może lepiej nie. Ryba zamarła w bezruchu, ciągle wpatrzona w
palec z otwartym pyszczkiem. Widok był na tyle zabawny, że Lidia zapomniała o
pękających bańkach. Nie słyszała także hałasu dobiegającego z przedpokoju. Wyciągnęła
szybko rękę i złapała rybę. Ryba ze strachu zesztywniała. Kompletnie nie
wiedziała co się stało i jak mogło się to stać. Dlaczego ta ogromna istota o
dziwnym wyglądzie tak ją sobie podniosła i co ta istota zamierza z nią zrobić.
Zdenerwowana ryba zaczęła krzyczeć z całej siły:
– Proszę mnie
natychmiast odłożyć z powrotem na miejsce. Ja sobie nie życzę takiego
traktowania. To uwłacza mojej godności. Proszę mnie odłożyć, ale to już!!!!
Najwyraźniej ryba nie wiedziała, że nie ma głosu, że nikt jej nie słyszy. Lidia patrzyła jak wijąca się w jej ręce ryba otwiera pyszczek i zamyka jak rozszerzają się jej skrzela i jak gniewnie patrzy na dziewczynkę, ale nic nie słyszała. Ściskała ją z całej siły żeby nie upuścić biednej rybki. Tak bardzo nie chciała jej upuścić, że gdyby w porę nie wróciła mama, Lidia zgniotłaby zapewne swoją towarzyszkę. Mama podeszła i łagodnie odebrała rybę z rąk Lidii. Odłożyła ją do miski a miskę podniosła z podłogi. Szybko ogarnęła nieporządek spowodowany upadkiem. Ponieważ w wyniku tych strasznych wydarzeń rybom opadły suknie mama ponownie zaczęła każdą osobno taplać w białym proszku. Lida weszła na krzesło żeby lepiej widzieć
- Będę Ci pomagać,
dobla?
- Dobra, musimy
przygotować ryby na bal bo zbliża się wieczór a one są nie gotowe i będzie im
przykro jak nie zdążą – odpowiedziała mama. Do uszu dziewczynki dobiegł szelest
w przedpokoju. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła, że tam ktoś stoi.
- Mamuś kto to? –
wystraszona wyszeptała tak cicho, że jej pytanie słychać było w drugim pokoju.
- To woźnica.
Przyjechał zabrać ryby na bal. Mówiłam Ci, że musimy się pospieszyć – mama nie
przerywała pracy. Każdą rybę dokładnie obtoczyła w proszku i wygodnie ułożyła w
dużym, kolorowym pudle. Pudło wyłożone było srebrną folią i prezentowało się
jak prawdziwa królewska kareta.
- Tu nie ma koniów –
stwierdziła Lidia robiąc przy tym bardzo zdziwioną minę – jak one pojadą bez
koniów? – rozłożyła małe raczki pokazując na pudło
- Konie czekają na
dole – wyjaśniła mama odkładając ostatnią rybę do pudełka. Była to towarzyszka
Lidii. Kiedy mama ułożyła ją wygodnie w pudle obok innych, rybka uniosła
delikatnie głowę, spojrzała na Lidię i pomachała jej małą płetwą. Dziewczynka
była przekonana, ze rybka uśmiechała się przy tym.
- Pocekaj! – ponownie
zgramoliła się z krzesełka, przeciągnęła je po podłodze przysuwając do blatu i
wspięła się na nie, żeby lepiej widzieć jak mama pakuje ryby – muse się
pożegnać - wyjaśniła mamie. Kiedy jej mała głowa zawisła nad pudłem jak
księżyc, ryby zaczęły z niepokojem spoglądać w górę. Co teraz, co się teraz
wydarzy? Tyle wrażeń. Ten dzień mógłby się już skończyć. Doprawdy to jest
kompletny brak poszanowania naszej prywatności. W pudle zaszumiało, zrobił się
ruch.
- Uwazajcie bo znowu
zniscycie sobie sukienki – ostrzegła ryby i wyciągnęła rękę unosząc z pudła
swoją towarzyszkę. Ryba po raz kolejny cała zesztywniała ze strachu. Nie, nie
bała się już tej dziwnej istoty. Po prostu miała lęk wysokości i bardzo nie
lubiła takich nagłych zmian pozycji. Zwłaszcza, kiedy sama nie miała wpływu na
te zmiany. Poczuła jak coś wiruje jej w głowie. Zamknęła oczy i natychmiast
poczuła, że coś ją zgniata. To Lidia chcąc się pożegnać z rybą przytuliła ja do
twarzy i mocno ucałowała w głowę – Do widzenia. Miłej zabawy -
Lidia odłożyła rybę do
pudła tak delikatnie jak tylko potrafiła. Spojrzała na mamę. Buzie i rączki
miała całe ubrudzone w mące – Mamuś a kiedy one wlócą, te lyby? Jutlo?
- Nie kochanie. One
tam na balu będą bardzo długo.
- Mogę z nimi iść?
- O nie kochanie, to
jest bal dla ryb. Nie zmieściłabyś się. Po za tym tęskniłabym za Tobą – mama
umyła ręce sobie i Lidii. W kuchni rozniósł się delikatny zapach mydła. Podniosła
przykrywkę od pudła żeby je zamknąć. Cichy trzask oznaczał, że pudło jest
dobrze zamknięte
- To jak, gotowe? – z
przedpokoju rozległo się pytanie. Lidia znała ten głos ale tak się wystraszyła,
że nie mogła sobie przypomnieć do kogo głos należy. Zupełnie zapomniała o
czekającym w ciemności woźnicy. Mama pomogła jej zejść z krzesła, odstawiła je
na bok i wzięła do ręki pudło z blatu. Z pudłem w dłoniach i uśmiechem na
twarzy poszła do ciemnego przedpokoju. Lidia skradała się tuż za nią. Mama
rozmawiała chwile z woźnicą po czym nieznajoma postać zwróciła się do
dziewczynki – Dzień dobry maleństwo – maleństwo natychmiast schowało się za
nogami mamy i ostrożnie wyglądało sprawdzając czy niebezpieczeństwo
minęło. Skądś znała tego pana. Lepiej
jednak się schować za mamą i zaczekać, aż sobie pójdzie. Mama podała pudło
woźnicy i odezwała się do Lidii – pożegnasz się? Rybki już jadą i Pan Woźnica
też – objęła Lidię i wzięła ją na ręce. Lidia zarzuciła mamie rączki na szyje i
schowała twarz we włosach mamy.
- Nie mówi się „no”
tylko „tak” – odpowiedziała Lidia z mądrą miną – yyyy kisiel poploszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz