Strony

wtorek, 7 maja 2013

Lidia

- Mamooo, a dokąd te lyby idą - spytała Lidia i spojrzała na mamę zajętą taplaniem ryb w czymś dziwnym, białym, sypkim
- One kochanie, idą na bal - powiedziała mama spoglądając w wielkie niebieskie, zawsze zadziwione oczy swojej małej córeczki – one kochanie idą na bal i muszą...
- Ja wiem, one musą się wystloić, tak? Idą i będą tańcyć, i klęcić się i podskakiwać hopsahop - wykrzyknęła ze zbyt dużym entuzjazmem Lidia i wymachując rękoma strąciła miskę pełną ryb w białych, balowych sukniach. Miska spadła na podłogę robiąc przy tym okropny hałas.
Rozsypana mąka przesłoniła mgłą całą kuchnię. Kiedy mączana mgła opadła wszystkie ryby z bardzo niezadowolonymi minami podniosły się powoli i otrzepując suknie, pomagały jedna drugiej znaleźć się z powrotem w misce. Nie było to takie łatwe. O nie, nie. Jak wiecie ryby nie mają nóg ani rąk, którymi mogłyby sobie pomagać. Ale te ryby barrrdzzo chciały znaleźć się na powrót w misce. Tak więc jedna drugiej służąc pomocą podawała małe płetwy podtrzymując towarzyszkę.Tak pomagając sobie stanęły dokoła miski i szybko pochyliły się do przodu wpadając jak śledzie do środka. Plaśnięcie w mąkę znowu podniosło mgłę w kuchni ale mniejszą, malutką. W zasadzie plaśnięcie podniosło mgłę tylko w misce. Ryby westchnęły i zapanował spokój. Leżały na dnie miski a ich suknie opadły razem z mączaną mgłą w misce. Mama i Lidia obserwowały całe zdarzenie z góry. Czuwały żeby rybom nic się nie stało i w razie kłopotów, żeby mogły im pomóc. W każdym razie mama czuwała. Lidia postękując, zgramoliła się z krzesła i już zaglądała do miski pochylona tak bardzo, że jej włosy kąpały się w mące.

- Gdzie się schowały sukienki? – zapytała marszcząc czoło i nosek. Małym, pulchnym palcem szturchała kolejno ryby, ale ryby zmęczone całym tym zamieszaniem musiały zasnąć bo nawet nie drgnęły. Lidia kucnęła przy misce i nie dając za wygraną wpatrywała się w nią. Czekała aż coś się wydarzy. Trwało to długo. Tak przynajmniej wydawało się dziewczynce. Uniosła głowę i spojrzała pytająco na mamę.
- No gdzie szą te sukienki?
Mama uśmiechnęła się i pogładziła ją ciepłą, miłą dłonią po policzku. Lida przycisnęła dłoń do twarzy. W ciszy słychać było szum wody w rurach, odgłosy innych ludzi w oddali, dzwonek w szkole za oknem i tykanie zegara na ścianie. Ciepła i miła dłoń mamy na poliku uspokajała. Ryby przestały być takie interesujące. Zdecydowanie trzeba przytulić się do mamy, mocno, mocno, mocno. Wyciągnęła ręce przed siebie i objęła kolana mamy z całej siły. Wtulona w nogi zadarła głowę do góry. Tam wysoko jest łagodna, kochająca twarz. Jej widok sprawia tyle przyjemności, tyle wszystkiego co jest ważne dla małej dziewczynki. Stały tak razem dopóki dzwonek do drzwi nie przerwał tej cudownej chwili. Mama pogłaskała Lidię po głowie – zaczekaj tu kochanie – i poszła otworzyć drzwi. Jedna z ryb zbudzona dzwonkiem, podniosła głowę. Zaspanym spojrzeniem rozglądała się wokoło. Otwierała przy tym ciągle pyszczek jakby coś mówiła, może ziewała. Spojrzenia rybki i dziewczynki spotkały się i przywitały błyszcząc radosnymi iskierkami. Lidia z wrażenia wystawiła język. Ciekawość powróciła. O tak, zdecydowanie musi się bliżej przyjrzeć tej wspaniałej rybie. Trzeba jej dotknąć. Zdecydowanie. Im bliżej ryby był mały palec tym oczy ryby robiły się większe. Lidia cofnęła rękę, oczy zmalały. Znowu zbliżyła a oczy znowu robiły się ogromne.  Ryba szybko otwierała i zamykała pyszczek patrząc na palec jak zahipnotyzowana. A co jeśli ryba pęknie jak bańka? Lubię bańki. Palec zatrzymał się. Lidia przez chwilę analizowała czy dotknąć i sprawdzić czy może lepiej nie. Ryba zamarła w bezruchu, ciągle wpatrzona w palec z otwartym pyszczkiem. Widok był na tyle zabawny, że Lidia zapomniała o pękających bańkach. Nie słyszała także hałasu dobiegającego z przedpokoju. Wyciągnęła szybko rękę i złapała rybę. Ryba ze strachu zesztywniała. Kompletnie nie wiedziała co się stało i jak mogło się to stać. Dlaczego ta ogromna istota o dziwnym wyglądzie tak ją sobie podniosła i co ta istota zamierza z nią zrobić. Zdenerwowana ryba zaczęła krzyczeć z całej siły:
– Proszę mnie natychmiast odłożyć z powrotem na miejsce. Ja sobie nie życzę takiego traktowania. To uwłacza mojej godności. Proszę mnie odłożyć, ale to już!!!!

Najwyraźniej ryba nie wiedziała, że nie ma głosu, że nikt jej nie słyszy. Lidia patrzyła jak wijąca się w jej ręce ryba otwiera pyszczek i zamyka jak rozszerzają się jej skrzela i jak gniewnie patrzy na dziewczynkę, ale nic nie słyszała. Ściskała ją z całej siły żeby nie upuścić biednej rybki. Tak bardzo nie chciała jej upuścić, że gdyby w porę nie wróciła mama, Lidia zgniotłaby zapewne swoją towarzyszkę. Mama podeszła i łagodnie odebrała rybę z rąk Lidii. Odłożyła ją do miski a miskę podniosła z podłogi. Szybko ogarnęła nieporządek spowodowany upadkiem. Ponieważ w wyniku tych strasznych wydarzeń rybom opadły suknie mama ponownie zaczęła każdą osobno taplać w białym proszku. Lida weszła na krzesło żeby lepiej widzieć
- Będę Ci pomagać, dobla?
- Dobra, musimy przygotować ryby na bal bo zbliża się wieczór a one są nie gotowe i będzie im przykro jak nie zdążą – odpowiedziała mama. Do uszu dziewczynki dobiegł szelest w przedpokoju. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła, że tam ktoś stoi.
- Mamuś kto to? – wystraszona wyszeptała tak cicho, że jej pytanie słychać było w drugim pokoju.
- To woźnica. Przyjechał zabrać ryby na bal. Mówiłam Ci, że musimy się pospieszyć – mama nie przerywała pracy. Każdą rybę dokładnie obtoczyła w proszku i wygodnie ułożyła w dużym, kolorowym pudle. Pudło wyłożone było srebrną folią i prezentowało się jak prawdziwa królewska kareta.


- Tu nie ma koniów – stwierdziła Lidia robiąc przy tym bardzo zdziwioną minę – jak one pojadą bez koniów? – rozłożyła małe raczki pokazując na pudło
- Konie czekają na dole – wyjaśniła mama odkładając ostatnią rybę do pudełka. Była to towarzyszka Lidii. Kiedy mama ułożyła ją wygodnie w pudle obok innych, rybka uniosła delikatnie głowę, spojrzała na Lidię i pomachała jej małą płetwą. Dziewczynka była przekonana, ze rybka uśmiechała się przy tym.
- Pocekaj! – ponownie zgramoliła się z krzesełka, przeciągnęła je po podłodze przysuwając do blatu i wspięła się na nie, żeby lepiej widzieć jak mama pakuje ryby – muse się pożegnać - wyjaśniła mamie. Kiedy jej mała głowa zawisła nad pudłem jak księżyc, ryby zaczęły z niepokojem spoglądać w górę. Co teraz, co się teraz wydarzy? Tyle wrażeń. Ten dzień mógłby się już skończyć. Doprawdy to jest kompletny brak poszanowania naszej prywatności. W pudle zaszumiało, zrobił się ruch.
- Uwazajcie bo znowu zniscycie sobie sukienki – ostrzegła ryby i wyciągnęła rękę unosząc z pudła swoją towarzyszkę. Ryba po raz kolejny cała zesztywniała ze strachu. Nie, nie bała się już tej dziwnej istoty. Po prostu miała lęk wysokości i bardzo nie lubiła takich nagłych zmian pozycji. Zwłaszcza, kiedy sama nie miała wpływu na te zmiany. Poczuła jak coś wiruje jej w głowie. Zamknęła oczy i natychmiast poczuła, że coś ją zgniata. To Lidia chcąc się pożegnać z rybą przytuliła ja do twarzy i mocno ucałowała w głowę – Do widzenia. Miłej zabawy -
Lidia odłożyła rybę do pudła tak delikatnie jak tylko potrafiła. Spojrzała na mamę. Buzie i rączki miała całe ubrudzone w mące – Mamuś a kiedy one wlócą, te lyby? Jutlo?
- Nie kochanie. One tam na balu będą bardzo długo.
- Mogę z nimi iść?
- O nie kochanie, to jest bal dla ryb. Nie zmieściłabyś się. Po za tym tęskniłabym za Tobą – mama umyła ręce sobie i Lidii. W kuchni rozniósł się delikatny zapach mydła. Podniosła przykrywkę od pudła żeby je zamknąć. Cichy trzask oznaczał, że pudło jest dobrze zamknięte
- To jak, gotowe? – z przedpokoju rozległo się pytanie. Lidia znała ten głos ale tak się wystraszyła, że nie mogła sobie przypomnieć do kogo głos należy. Zupełnie zapomniała o czekającym w ciemności woźnicy. Mama pomogła jej zejść z krzesła, odstawiła je na bok i wzięła do ręki pudło z blatu. Z pudłem w dłoniach i uśmiechem na twarzy poszła do ciemnego przedpokoju. Lidia skradała się tuż za nią. Mama rozmawiała chwile z woźnicą po czym nieznajoma postać zwróciła się do dziewczynki – Dzień dobry maleństwo – maleństwo natychmiast schowało się za nogami mamy i ostrożnie wyglądało sprawdzając czy niebezpieczeństwo minęło.  Skądś znała tego pana. Lepiej jednak się schować za mamą i zaczekać, aż sobie pójdzie. Mama podała pudło woźnicy i odezwała się do Lidii – pożegnasz się? Rybki już jadą i Pan Woźnica też – objęła Lidię i wzięła ją na ręce. Lidia zarzuciła mamie rączki na szyje i schowała twarz we włosach mamy.
- To nic, do widzenia maleństwo, do zobaczenia – odezwał się woźnica i zabierając ze sobą pudło z towarzyszką Lidii wyszedł. Mama zamknęła drzwi, przekręciła zamek i przytuliła mocno Lidię do siebie – No to chyba czas na podwieczorek, co? Na co masz ochotę? – zapytała.
- Nie mówi się „no” tylko „tak” – odpowiedziała Lidia z mądrą miną – yyyy kisiel poploszę.

Brak komentarzy: